Jakiś czas temu, a dokładnie w czerwcu tego roku wybrałam się z koleżankami do Berlina. Skuszone wieloma relacjami dotyczącymi niesamowitych wegańskich knajpek, ich mnogości i różnorodności nastawiłyśmy się na tzw. gastroturystykę czyli zaliczanie owych licznych wegańskich restauracji i delektowanie się smakiem serwowanych w nich potraw. Zrobiłyśmy nawet listę miejsc które chciałyśmy odwiedzić a które polecali inni blogerzy. Niestety okazało się że część z tych miejsc już nie istnieje, do części nie mogłyśmy trafić a mimo że wydawać by się mogło zjechałyśmy centrum Berlina na rowerach wszerz i wzdłuż na żadną inną wege knajpkę nie natrafiłyśmy. Być może po prostu nie miałyśmy szczęścia. Tak czy inaczej wróciłam do domu wege-kulinarnie niezaspokojona.
Ale dlaczego piszę o Berlinie skoro wpis dotyczy Wilna? Otóż dlatego, że tak jak stolica wegańskiego jedzenia nieco mnie rozczarowała, tak Wilno które odwiedziłam z zeszły weekend, bardzo pozytywnie mnie pod tym względem zaskoczyło.
Wpisując nazwę stolicy Litwy w bardzo fajną wyszukiwarkę wegańskich restauracji Happy cow, wyskoczyło mi ponad 20 pozycji! Biorąc pod uwagę że Wilno nie jest zbyt dużym miastem, tylko nieco większym od Białegostoku (w którym wegańska knajpka jest tylko jedna (!)) uważam że to naprawdę świetny wynik. Oprócz restauracji wegańskich czy wegetariańskich dużo jest miejsc „vegan friendly” w których obok dań mięsnych można dostać również pyszne dania kuchni roślinnej.
Najbardziej pożądaną przeze mnie knajpką, w 100% wegańską był Gyvas baras, miejsce o którym czytałam sporo dobrego. Niestety restauracja czynna była w sobotę od 14-stej, a my głodne jak wilczyce o 13.30 nie miałyśmy ochoty czekać pół godziny do otwarcia. Dlatego ruszyłyśmy parę ulic dalej na Totoriu g. 3 do Vegafe.
Jest to całkiem spora i bardzo elegancka wegetariańska restauracja z bogatym menu pełnym również dań wegańskich. Cudem udało nam się znaleźć wolny stolik. Jadłyśmy tu pyszne samosy, zupę dyniowo – kalafiorową oraz wielką porcje indyjskiej sałatki z marchewki. Na deser zaś były pyszne wegańskie pączki z jabłkowym nadzieniem. Mniam! Ogólnie wyszłyśmy stamtąd usatysfakcjonowane. Jedynym minusem był czas oczekiwania ale biorąc pod uwagę ilość gości można przymknąć na to oko.
Na kawę, ciacho i super zdrowe smoothie ze spiruliną wpadłyśmy na Rudninku g. 12 do Raw 42. To niewielki bar serwujący głownie raw food. Tak jak niestety kawa niezbyt nam smakowała, tak ciasta to po prostu niebo w gębie. Miałam okazję spróbować aż trzech wegańskich serników: czekoladowego, pomarańczowego i malinowego z figami. Wszystkie pierwsza klasa.
To co w Wilnie nas bardzo zdziwiło to brak restauracji z kuchnią regionalną. Znaleźć w którejś charakterystyczne dla litewskiej kuchni cepeliny to prawdziwy cud. Ale w końcu się udało. W jednej z restauracji były „specjalną ofertą”. Niestety jak to z cepelinami bywa były z mięsem.
Nasz krótki czas pobytu w stolicy Litwy uniemożliwił nam przetestowanie więcej wege knajpek a było w czym wybierać. Musiałyśmy sobie zostawić jednak trochę czasu również na zwiedzanie, wszak Wilno to bardzo piękne, szczególnie jesienią miasto. Mnóstwo tu uroczych zakątków, kafejek, zielonych skwerków (teraz pomarańczowo – żółtych), no i przede wszystkim kościołów. Mówi się, że jeśli spojrzysz w którąś stronę w tym mieście i nie zobaczysz wieży jakiegoś kościoła lub cerkwi to chyba jednak nie jesteś w Wilnie :).
Po tym wyjeździe jedno wiem na pewno: wrócę tu i to chyba całkiem szybko bo wiele mam jeszcze do zobaczenia i spróbowania.
Oczywiście nie mogłyśmy wyjechać z Wilna bez zrobienia spożywczych zakupów. W zasadzie w moim koszyku nie znalazł się chyba ani jeden produkt który zaliczyć by można do zdrowego, ale w każdym razie były to rarytasy których u nas dostać trudno. Nie obeszło się bez koszmarnie niezdrowych ale mega pysznych smażonych chlebków z czosnkiem i kminkiem, dobrego litewskiego chleba, oraz niefiltrowanego wileńskiego piwa.
4 Komentarze
Skomentuj